Parzno należy do najstarszych miejscowości na terenie Archidiecezji Łódzkiej. W tej parafii przyszła na świat 28 kwietnia 1933 roku pani Anna Fronczak. Jej mama z domu była Lewańska, a tata z rodziny Stępień.
Mała Ania Stępień praktycznie wychowywała się na probostwie, ponieważ jej mama przez 22 lata pracowała u kolejnych proboszczów jako gospodyni. Czyli pani Anna od małego związana była z kościołem. Wspominała, jak często biegała po probostwie, bo mama była zajęta.
Jako 17- letnia dziewczyna wyjechała za pracą do Łodzi i tam pracowała jako pracownik renowacji opakowań. Za pracą przywędrował też do Łodzi z Mazur, ze wsi Zelowo pan Stefan Fronczak. Pracował jako piekarz. Młodzi poznali się, pokochali i pobrali. Ślub cywilny był w Łodzi, ale kościelny w rodzinnym Parznie pani Anny. Pani Anna miała 21 lat, gdy została panią Fronczak. Wspominała, jak ksiądz proboszcz oddał im na czas wesela całą wikarówkę (pomieszczenia księży wikariuszy). Mama gospodarzyła w kuchni, brat pana młodego zagrał im na skrzypcach Ave Maryja, a śpiewał chór parafialny. Było co wspominać!
Dwa dni po ślubie młodzi wrócili do Łodzi, do pracy. Tam też urodził się ich pierwszy syn. Córka urodziła się w Mirsku, a ostatni syn w Łebie. Mąż pracował w Piotrkowie; codziennie dojeżdżał tam z Łodzi na rowerze. Było ciężko. Za namową brata wyjechał do pracy w piekarni w Giebułtowie. Z powodu rozruchów w 1956 roku wrócili do Parzna.
Do Łeby państwo Fronczak przyjechali w 1958 r. Pierwsze ich mieszkanie to był wynajęty pokój u państwa Michalak, następnie zaś przez 18 lat mieszkali przy ulicy Kościuszki 95. Po latach mieli wreszcie własny, wybudowany ciężką pracą dom na ulicy 10 Marca.
Pani Anna przez 34 lata pracowała w wodzie i lodzie – jak mówiła sama – w zakładach rybnych. Kiedy owdowiała, to sprzedała dom na ulicy 10 Marca i zamieszkała z córką i zięciem. Dół ich domu został ze względów zdrowotnych przerobiony do potrzeb pani Anny.
Pani Anna prosiła mnie, aby podkreślić dobroć, serce i oddanie jej zięcia i córki. Mówiła, że zawsze służą jej pomocą, a zięć podwozi samochodem, kiedy jest taka potrzeba. Wspominając swoje życie mówiła, że pomimo biedy kiedyś więcej było życzliwości i pomocy. Ale w Łebie jest dobrze, nie narzeka. Żeby tylko nogi były sprawniejsze. Mam piątkę wnucząt i jestem pod dobrą opieką córki i zięcia i jest mi bardzo dobrze! – powiedziała.
Pani Anna dała mi do poczytania folder o kościele w jej miejscowości z prośbą o zwrot po lekturze. Wybierałam się z nim na dniach, gdy dotarła do mnie wiadomość, że moja rozmówczyni odeszła na zawsze… Trudno mi w to uwierzyć, bo jeszcze 30 kwietnia jadłam jej urodzinowy tort i piłam z nią kawę!
Niezbadane są wyroki Boskie! Na pewno TAM też jest jej dobrze, nie bolą schorowane nogi ani ręce. W dzieciństwie biegała blisko kościoła, a teraz biega po drodze blisko Domu Ojca.
Rodzinie składam wyrazy współczucia po stracie bliskiej osoby, a w modlitwie wspominam „naszą Hankę” jak mówi o niej córka.
Pani Aniu, dobrze wykorzystałaś swój czas na ziemi, odpoczywaj w pokoju.
Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie…