Jestem z Łeby

Najmłodszym członkiem mojej rodziny jest Jaś Cyranowicz mój wnuczek, najstarszym, o którym mam wiedzę i od którego rozpocznę opisywanie dziejów mojej rodziny jest mój dziadek Franciszek Świerk.

Dziadek Franciszek urodził się w 1884 roku w Łagiewnikach w powiecie wieluńskim, województwie łódzkim. Jako młody człowiek służył w wojsku carskim na Zakaukaziu. Służba trwała wtedy kilka lat. Po jej zakończeniu wrócił do domu i założył rodzinę.

Ożenił się z Józefą Włodarczyk urodzoną w 1890 roku w Unikowie. Po ślubie zamieszkali w rodzinnej wsi babci, gdzie prowadzili gospodarstwo rolne. Dziadkowie mieli ośmioro dzieci: Władysława, Stanisława, Franciszka, Józefa, Stanisławę, Jana, Zofię i Lucjana – mojego ojca urodzonego w 1931 roku. Ciężko pracowali, aby utrzymać tak liczną rodzinę. Babcia dorabiała, gotując na przyjęciach i weselach. Żeby wybudować dom, wyjeżdżali do pracy do Niemiec. W końcu udało im się spełnić marzenia. Niestety długo się nim nie nacieszyli, ponieważ dom spłonął. Potem wybuchła wojna. W czasie okupacji Niemcy wywieźli na roboty Józefa i Jana oraz Stanisławę i Zofię. Ciocię Zosię zabrali w nocy, w dniu jej czternastych urodzin. W niewoli była ponad dwa lata. Pracowała na gospodarstwie pod Berlinem. Dla tak młodej dziewczyny była to praca ponad siły. Właścicielka gospodarstwa miała w mieście siostrę, która z mężem prowadziła restaurację i piekarnię. Na jakiś czas zabrała ciocię do siebie. Była z niej bardzo zadowolona. Po latach ciocia odnalazła rodzinę, u której pracowała. Nawiązali kontakt i odwiedzali się wzajemnie. Wojna nie do końca zniszczyła relacje międzyludzkie. Z niewoli całe rodzeństwo powróciło szczęśliwie do domu.

Pionierem, który wyruszył wraz z kilkoma kolegami na tzw. „ziemie odzyskane” był wujek Janek. Dowiedział się, że są do objęcia domy i gospodarstwa pozostawione przez Niemców, którzy wyjeżdżali na Zachód. Wiosną 1946 roku przyjechali do Szczenurzy. Tu się osiedlili i ściągnęli rodzinę. Zamieszkali w Dychlinie (obecna leśniczówka) koło krzyża.

Stanisław z żoną i dziećmi zajęli osobny dom w Szczenurzy. Wujek Stanisław początkowo pracował w tartaku w Charbrowskim Borze. Przez wiele lat był przewodniczącym gminy w Wicku, kierował Kółkiem Rolniczym w Szczenurzy. Był członkiem Zarządu Banku Spółdzielczego w Łebie. Na emeryturze pełnił funkcję przewodniczącego Koła Emerytów i Rencistów. Zawsze pasjonowała go praca społeczna.

Wujek Janek w 1948 roku ożenił się z Janiną Zarzycką, zamieszkałą po sąsiedzku. Z tego związku urodziło się pięcioro dzieci. Historia jednak lubi się powtarzać. W 1959 roku ponownie rodzina wujka wraz z kilkoma innymi zaczęła szukać swojego miejsca na ziemi. Wyemigrowali na dolny Śląsk. Tam się osiedlili i znaleźli pracę w kopalni.

Najstarszy syn Stanisław jednak powrócił w te strony. Ożenił się z Danutą Maciejską i zamieszkał w Łebie.

Ciocia Zosia i mój tata mieszkali ze swoimi rodzicami w Szczenurzy. Po śmierci dziadka w 1949 roku rodzina przeprowadziła się do Łeby.

Ojciec w 1950 roku ukończył Państwową Szkołę Przysposobienia Przemysłowego w Będzinie. Razem z siostrą znaleźli pracę w Zakładach Rybnych. Tam poznali swoich przyszłych małżonków. Ciocia – wujka Adama Kwaśniaka, a mój tata Halinę z domu Wszeborowską.

Rodzina mojej mamy pochodzi ze wsi Wszebory, powiat Kolno, województwo podlaskie. Babcia Czesława z domu Rataj urodziła się w 1902 roku w Lachowie. Dziadek Bolesław urodził się w 1898 roku we Wszeborach. Nazwisko Wszeborowscy pochodzi od nazwy wsi, którą założył ich przodek Wszebor Załuska z Załusek. W 1425 roku książę Janusz I Stary za zasługi w bitwie nadał Wszeborowi ziemię i tak powstała wieś Wszebory.

Babcia Czesława i dziadek Bolesław mieli również ośmioro dzieci: Stefana, Stanisława, Kazimierza, Mariannę, Halinę – moją mamę urodzoną w 1936 roku, Janinę, Cyrylę, i Czesława. Mieszkali z nimi również moi pradziadkowie (rodzice dziadka) Eleonora i Konstanty Wszeborowscy. Dziadek był bardzo zaradnym i pracowitym człowiekiem. Miał tzw. „złote ręce”. Umiał wszystko naprawić, radził sobie z każdą pracą. Robił piękne meble i instrumenty muzyczne. Posiadał również dużą pasiekę. Był znany w całej okolicy jako dobry fachowiec i wspaniały człowiek. Często proszono go na ojca chrzestnego, miał kilkunastu chrześniaków. Babcia natomiast ze swoimi teściami zajmowała się wychowywaniem dzieci oraz prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Prababcia Eleonora była akuszerką, pomagała kobietom przy porodach.

Marzeniem dziadka było wykształcenie dzieci. Wiedział, że dzięki temu miałyby lepszą przyszłość. Niestety plany pokrzyżowała przedwczesna śmierć (1941 rok). Babcia została z ośmiorgiem dzieci, najmłodsze miało dwa miesiące. Wiele obowiązków gospodarskich musiały przejąć starsze dzieci.
Ciocia Marysia jako najstarsza z sióstr pomagała w wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Pomimo, że było bardzo biednie i ciężko, dzieciństwo wspomina ciepło. Na pewno było wesoło, często organizowali różne zabawy. Wujek Stasiek nauczył się sztuki iluzji, robił przedstawienia, grał na skrzypcach. Przez to, że nie miały łatwego życia, wszystkie dzieci stały się bardzo zaradne, samodzielne i pracowite.

W czerwcu 1955 roku jako pierwsza do Łeby przyjechała ciocia Marysia. Miała problemy z tarczycą i lekarz zalecił pobyt nad morzem. Przyjechała do koleżanki Celiny Sadoń, która wyszła za mąż i tu się osiedliła. Jakiś czas mieszkała u państwa Sadoniów, potem z panią Baranowską w Morskim Oku. W 1956 roku ściągnęła do Łeby moją mamę. W 1959 roku przyjechała siostra Janka, a potem Cyryla. Po jakimś czasie brat Czesiek również zamieszkał w Łebie. Pracował jako piekarz u pana Stachowiaka. Obecnie mieszka w Ustce.
Ciocia Marysia początkowo pracowała w biurze w PGR w Charbrowie, potem w rachunkowości w „Rybmorze”, a w końcu prowadziła z mężem Andrzejem Kubiakiem „Baltonę”.

Ciocia Janka z zawodu jest krawcową. Kiedyś prawie wszystko się szyło. Nie było tylu gotowych ubrań. Pamiętam jak uszyła mi piękną sukienkę na I Komunię świętą. Obecnie z mężem Stanisławem prowadzą pensjonat.

Ciocia Cyryla skończyła Liceum Wychowawczyń Przedszkolnych w Lęborku. Pracowała w Domu Małego Dziecka. Po jakimś czasie przeprowadziła się do Łeby. Mąż Tadeusz Ernest pracował w Urzędzie Miejskim.

Moja mama zaczęła pracę w magazynie wyrobów gotowych. Po skończonym kursie została brygadzistką na produkcji w „Rybmorze”. Ojciec pracował w przeładunkach, w magazynie, a w końcu na chłodni. Po ślubie w 1959 roku rodzice zamieszkali na ulicy Grunwaldzkiej 4, u państwa Żarskich. Rodziły się kolejno dzieci: Jolanta, Krzysztof, Beata i Adam. Babcia Józia pomagała w wychowywaniu wnuków, ponieważ mama zaraz po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy.

Na ulicy Grunwaldzkiej mieszkaliśmy do 1965 roku.
Bardzo ciepło wspominam tamten czas. Pamiętam każdy szczegół w mieszkaniu: firanki w rybki, zasłony w kółka, meble itp. Pamiętam huśtawki, które zrobił tata, ogród pełen słoneczników i ja z bratem pośród nich…
Pamiętam bardzo srogą zimę1963 roku. Ludzie przemieszczali się tunelami. Na końcu ulicy mieszkali państwo Grzymkowscy. Mieli konia, który się często zrywał i biegał po ulicy, bardzo się go bałam.

W 1965 roku dostaliśmy większe mieszkanie przy ulicy Kościuszki 48. Tu, gdzie teraz jest cukiernia pana Wenty było nasze podwórko. Stała wielka stodoła i rosła piękna grusza. W podwórku mieściła się pralnia GS-u. Pracowała w niej pani Jaster i Kandybowicz. W następnym pomieszczeniu był warsztat stolarski prowadzony przez Pana Trzeciaka. Od frontu ulicy 11 listopada mieścił się Zakład Fotograficzny.
Latem wieczorami lubiłam siedzieć przed domem na chodach i obserwować co się dzieje. Zapamiętałam widok krów powadzonych przez gospodarzy, ich zapach, przejeżdżające furmanki, rowery, czasami samochód. Życie wtedy płynęło wolniej…

Naprzeciwko naszego domu mieszkała Pani Danuta Hryniewicz. Ojciec często pomagał jej przy pracach polowych.
W 1971 roku ponowna przeprowadzka, tym razem do bloku przy ulicy Kościuszki 8. W bloku mieszkało bardzo dużo dzieci. Większość życia spędzaliśmy na podwórku. Graliśmy w klasy, wojnę, dwa ognie, huśtaliśmy się na linach. Las obok Czarnego Stawku służył do zabaw w podchody i w „Indian”.

Mój tata, jak wielu łebian, oprócz pracy zawodowej zajmował się hodowlą lisów. W niedzielę jednak rodzice zawsze mieli czas na spacery z dziećmi. Mama w czasie urlopu chodziła z nami nad morze. Bez opieki nie mogliśmy przebywać na plaży, więc spędzaliśmy czas na łące za torami, w parku obok stacji lub na podwórku. W wakacje często wyjeżdżaliśmy na kolonie. Piękne, beztroskie czasy…

Rok 1979 był dla mnie bardzo ważny. Wiele się wydarzyło. Wyszłam za mąż i urodziłam syna Dominika. Po ślubie na krótko zamieszkałam w Warszawie. Los jednak ściągnął mnie do Łeby, z czego bardzo się ucieszyłam. Po śmierci taty Andrzej – mój mąż pomagał mamie przy hodowli lisów. Podjął równocześnie pracę w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej w Łebie.
W 1981 roku urodził nam się drugi syn – Jakub.

Mąż w latach 1994-1995 i 1998-2002 był burmistrzem Łeby. Potem pracował w Urzędzie Miejskim w Słupsku. Obecnie jest Prezesem Spółki w Gminie Słupsk.

Natomiast ja od 1988 roku prowadzę sklep przy ulicy Kościuszki. Bardzo lubię swoją pracę, lubię kontakt z ludźmi.

Syn Jakub ożenił się z Joanną Drygalską. Mają dwoje dzieci: Kacperka i Jasia – najmłodszego członka mojej rodziny, o którym wspominałam na początku. Mieszkają w Toruniu. Syn jest szefem kuchni w hotelu.

Drugi syn Dominik mieszka w Łebie, pracuje w Lęborku w firmie wysyłkowej dla żeglarzy. Dominik i mąż są pasjonatami żeglarstwa. Zaraził ich kapitan Krzysztof Baranowski, który wypływał z Łeby w swój drugi rejs dookoła świata.

Niestety po ciężkiej chorobie w 2013 roku zmarła moja mama. Nigdy już nie będzie tak samo.

Cieszę się , że mieszkam w Łebie. Łeba jest moim miejscem na ziemi. Kto raz ją pokocha, kocha do końca.