Zdjęcie rodzinne

Pani Feliksa Bielecka

Od dłuższego czasu chciałam bliżej poznać panią Feliksę Bielecką. Podziwiam ją za jej religijność, za silną wiarę w Boga. Po krótkiej rozmowie przed kościołem z jej córką Alicją Szpręgiel zostałam zaproszona do ich domu. No i udało się!

Przy kawie i cieście słuchałam opowieści babci Bieleckiej o jej życiu pracowitym, nielekkim, ale zawsze od młodych lat z Bogiem. Jak mi powiedziała, zawsze Bóg w jej życiu był na pierwszym miejscu. Pomimo swego wieku prawie codziennie (jak zdrowie pozwala) idzie do kościoła i żarliwie się modli. Ani deszcz, ani wiatr czy śnieg nie stoją na przeszkodzie. Z córką lub Lodzią Rozworą przychodzi, klęka, oparta na swej lasce – modli się.

Pani Bielecka oraz jej siostra Lucyna Bała pochodzą z rodziny Korba. Feliksa Bielecka urodziła się 20 września 1922 r. we wsi Ziunin koło Olszowca, gmina Bychawa (lubelskie) jako najstarsza córka. Miała trzy siostry: Lucynę, Kazimierę i Władysławę. Uczyła się w Olszowcu. Nauka szła jej bardzo dobrze, ale w wieku 12 lat musiała przerwać szkołę i zająć się młodszym rodzeństwem z powodu choroby swej mamy. Szkołę ukończyła 21.06.1939 r. z bardzo dobrymi wynikami. Świadectwa szkolne widziałam – tylko pozazdrościć.

Plany dalszej nauki pokrzyżował wybuch wojny. Aby uniknąć wysłania na roboty do Niemiec, została skierowana do pracy u sołtysa Tomasza Bieleckiego. Żona sołtysa chorowała, więc zajmowała się pracą w domu, w gospodarstwie i w polu. Była pracowita. Traktowano ją dobrze, więc nie narzekała. Kiedyś do swego brata przyjechał Franciszek Bielecki. Spodobała się jemu panna, która nie bała się żadnej pracy. Pokochali się i wzięli ślub, który odbył się 24.02.1942 r. w kościele w Bychowie.

Mąż pani Felicji w poszukiwaniu pracy i mieszkania przyjechał sam do Łeby w 1946 roku. Sprowadził wkrótce żonę i dwoje dzieci i zamieszkali wstępnie kątem u krewnych jej męża – u państwa Szczęch. Czy pamiętamy jeszcze domek w centrum Łeby z ciemnoczerwonej cegły, zakład pana Szczęcha – jednorękiego zegarmistrza?

Rodzina powiększała się i trzeba było nie raz zmieniać mieszkanie. Mieszkali też w połowie domu z rodziną niemiecką, ale – jak powiedziała pani Bielecka – dogadywali się. Dowiedziałam się przy okazji rozmowy, że droga do naszego kościoła obecna ulica Powstańców Warszawy to dawniejsza ulica PZPR. Od 1954 roku wreszcie mają swój domek przy ulicy 1 Maja, który służy rodzinie do dzisiaj. W tych domkach na 1 Maja kiedyś mieszkali Niemcy pracujący na wyrzutniach rakiet.

Mąż ciężko pracował przy melioracji. Pani Bielecka prowadziła dom, wychowywali dzieci. Aby dopomóc mężowi, pani Bielecka pracowała trochę przy rybach, przy trzcinie, z której robiono maty, sprzątała na poczcie, pracowała też na izbie porodowej w Łebie. Stamtąd ją zapamiętałam – bo tam urodziła się nasza córka. Rodzice starali się jak mogli o swoje dzieci, o ich wykształcenie. Udało się! Czytałam o nich i wiem. Było sześcioro dzieci: Ryszard, Marianna, Anna, Barbara, Janusz i Alicja. Janusz i Marianna niestety nie żyją, co było też ciosem dla matki. Rodzice mieli o kogo się starać i na kogo pracować!

Z 13 na 14 grudnia 1981 roku umarł mąż pani Bieleckiej – Franciszek. Została z córką i zięciem. W 2005 roku miała pierwszy udar, ale modlitwy o zdrowie zostały wysłuchane, wróciła do zdrowia. W marcu 2012 roku nastąpił drugi udar i niedrożność jelit. Przeszła poważną operację, stan był bardzo ciężki. Ze szpitala wróciła w Wielki Czwartek. Rodzina zrobiła wszystko, co było w ich mocy, aby tylko pomóc mamie. Była gorliwa opieka, czuwanie bez przerwy, wspólne modlitwy i mama wróciła do zdrowia!

Zdumiona patrzyłam jak pani Bielecka po tak ciężkich przeżyciach -w marcu operacja, rekonwalescencja – stoi na koniec nabożeństwa majowego oparta na swej lasce pod opieką córki przy kapliczce Matki Bożej przy ulicy Turystycznej! Patrząc na nią w drodze do kościoła, czy klęczącą w kościele, wiem skąd ona bierze te siły! Jak silna jest jej wiara! Opowiadała mi Lodzia Rozwora, która pomagała rodzinie w czasie choroby pani Felicji, a potwierdziła to córka, że w tym czasie, gdy leżała po szpitalu w domu, była bardzo niespokojna, rzucała się. Uspokajała się w trakcie odmawiania różańca, modlitw i pieśni kościelnych. Zapytałam panią Bielecką: „to chyba dlatego , że nie mogła Pani iść do kościoła?”, a ona odpowiedziała, że bardzo jej było tego brak. Nic dodać, nic ująć?

Można tylko życzyć Pani Bieleckiej dalszych lat w zdrowiu, opieki Matki Bożej na co dzień i aby jeszcze długo mogła, jak nie sama to z pomocą bliskich, uczęszczać na msze święte i modlić się w znanych sobie intencjach. Aby mogła też odwiedzać swoją siostrę Lucynę i razem wspominać to, co było, co minęło. My jako czytelnicy życzymy Pani i bliskim cennego zdrowia, wszystkiego dobrego i sto lat dla Pani, a może i więcej!

Dziękuję Ali, jej mężowi i pani Felicji za udostępnienie książki, z której dużo się dowiedziałam oraz miałam możliwość poznać ród Korbów, skąd wywodzi się pani Bielecka, częściowo zapoznać się z ich życiem, dalszą rodziną, wnukami i prawnukami. Zainteresowanym zdradzę, że książkę o rodzinie Korbów napisał Henryk Marian Korba. Autor w dedykacji dla pani Bieleckiej napisał słowa, które zacytuję:

„Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasze korzenie sercem, myślą i uczuciem, przywrócimy ich wspomnienie.”

Mam nadzieję, że rodzina nie pogniewa się na mnie za to, że zdradziłam ich sekret rodziny w postaci książki? Ja uważam, że to naprawdę piękna rzecz! Macie piękną pamiątkę dla potomków.