Pielęgniarka – zawód czy powołanie?

Z Łebą związana jestem od 1964 r. Jako pie­lęgniarka podjęłam pracę w Przemysłowej Służbie Zdrowia w Ośrodku Wczasowym „Radość Górnicza”, a w roku 1966 zostałam przyjęta do pracy w Poradni „D”, byłam także terenową opiekunką społeczną. Swojej pracy oddawałam się z poświęceniem i wielkim zamiło­waniem. Moimi pacjentami były dzieci. Wiadomo, że dzieci bardzo bały się zastrzyków, musiałam umiejęt­nie i z uśmiechem odwrócić ich uwagę. Pokazywałam, więc dziecku samą strzykawkę, aby pozyskać zaufanie małego pacjenta. Potem szybciutko wkładałam igłę, wkuwałam w ciałko i pytałam: „czy bardzo ciebie bola­ło?” Ono odpowiadało: „nie tak bardzo, bo w strzykaw­ce nie było igły”. Były też dzieci, które do przychodni prowadzone były bardzo okrężną drogą lub takie, które odwiedzałam w domach przez wiele nawet tygodni (niestety z zastrzykami), a spotykając mnie w mieście, uciekały na drugą stronę ulicy. Zdarzały się również inne, sympatyczne i rozbrajające momenty, kiedy to w drzwiach gabinetu stawało dziecko ze skrzywioną bu­zią z różą w rączce, mówiąc do mnie: „weź to, bo bar­dzo mnie kłuje”.

Oprócz pracy w przychodni, niemal każdego dnia rano przed pracą i wieczorem po pracy, a często i w nocy chodziłam do chorych robić zastrzyki lub by udzielać pierwszej pomocy. Byłam wówczas jedyną pielęgniarką w Łebie, która pomagała chorym przed przybyciem lekarza lub pogotowia. Najbardziej bałam się wieczornych i nocnych wyjść do pacjentów, szcze­gólnie dotyczyło to okresów jesienno – zimowych, więc ile sił w nogach gnałam przez miasto, cieszyłam się, jeżeli ktoś zaproponował mi odprowadzenie, wtedy z ulgą oddychałam. Padające ulewne deszcze, sztormy lub zawiane drogi nigdy nie zawróciły mnie z drogi, ponieważ zawsze na pierwszym miejscu było moje poczucie obowiązku. W nadzwyczajnych przypadkach proszono mnie, abym została z chorym na noc, wów­czas wracałam do domu nad ranem. Spotkał mnie kie­dyś znajomy, wracający ze stróżowania i mówi: „Pani Broniu, ładnie to tak samej kobiecie wracać nad ranem do domu?” A ja zmęczona, ale uśmiechnięta, bo z po­czuciem dobrze spełnionego obowiązku, odpowiedzia­łam: „niech pan tylko o tym nikomu nie mówi”. Wpada­łam wtedy do domu, szybkie mycie, przebieranie, łyk gorącej herbaty i biegiem do pracy. Minęło parę dni i znowu ktoś wieczorem lub w nocy puka do moich drzwi prosząc, bym przyszła do chorego. Czy się za­stanawiałam….? W takich chwilach człowiek pracował na innych obrotach, bez namysłu łapałam apteczkę i gnałam na złamanie karku, aby ulżyć w cierpieniu naj­lepiej, jak umiałam. Niestety, nie miałam antidotum na każde cierpienie i na utrzymanie przy życiu każdego człowieka. Jedni umierali, inni zdrowieli. W służbie człowiekowi przepracowałam 30 lat.

Dzisiaj liczę sobie 78 wiosen i mimo, że sił mi ubywa, staram się być pełna radości i optymizmu. Przez całe moje życie w domu, w pracy, w chwilach radosnych i pełnych smutku, w trudach dnia codzien­nego i sukcesach zawodowych zawsze kroczył ze mną Pan Bóg i Matka Boska. W codziennej modlitwie odda­ję się pod opiekę Opatrzności i otrzymuję ogromne wsparcie duchowe. Gdybym miała narodzić się jeszcze raz, ponownie wybrałabym taką samą drogę życia i to właśnie w Łebie. Za swoje życie dziękuję Bogu.
P.S. Od bardzo dawna marzyłam, aby podzielić się chociaż cząstką wspomnień z mieszkańcami Łeby, właśnie nadeszła moja upragniona chwila…. Dziękuję!