Na morzu szukaj drogi
Pamięci mojego kochanego Tatusia w 20. rocznicę śmierci 29.06.1993
Mari temtanda est via. Na morzu szukaj drogi.
Ten głos dotarł aż na Lubelszczyznę, do przepięknej wsi Olszanka w powiecie krasnystawskim. W 1949 roku Mieczysław Dąbrowski, mój tatuś, postanowił opuścić rodzinne strony. Może inaczej: przerwał naukę w liceum ogólnokształcącym i uciekł z gospodarki, chcąc podjąć naukę w szkole morskiej.
W Łebie spotkał miłość swojego życia, moją mamusię Genowefę, która przyjechała z Częstochowy. Spotkanie z morzem jako młodzi ludzie rozpoczęli zabawą z nim. Wypływali w morze – bez żadnego zabezpieczenia – drewnianymi łodziami, kołysali się, bawili falami.
Pracę podjął tatuś na lądzie. Na świat zaczęły przychodzić kolejne dzieci: Elżunia (9 miesięcy zmarła), Miecia (Niunia), Andrzej, Jola, Bożenka i najmłodsza Hania, czyli ja.
Pierwszą trudną pracę związaną z morzem podjął tatuś na kutrze prywatnym ŁEB-42 u pana Piotra Strzegowskiego („Kochanego”). Następnie przeszedł do SPPiRM „RYBMOR”. Kolejny etap to ŁEB-43 z szyprem Franciszkiem Wojdyłło. Po zdobyciu kwalifikacji sam objął szyprowanie na kutrze ŁEB-28.
Leciały lata ciężkiej, mozolnej pracy na morzu. Nie było czasu chorować, a czasami choroba nie była tak ważna, jak praca. Dzieci dorastały, pokończyły szkoły. Pojawiła się synowa i kolejni zięciowie. Jednym z nich jest mój mąż – Leszek.
Po skończonych szkołach postanowiliśmy, że swoje gniazdko uwijemy w Łebie. Ślub odbył się 8 października 1977 roku, a mój mąż zaraz 16 października wypłynął pierwszy raz w morze. Pogoda wtedy dopisywała, więc zmieniając, a raczej biorąc co trzeci dzień prowiant, cały czas był w morzu. Pamiętam jak dziś słowa mojej mamusi “Leszek, gdzie tobie w morze, takiś młody”.
Mąż, pomimo ciężkiej pracy na morzu, związał się jako ochotnik ratownik z Brzegową Stacją Ratowniczą w Łebie i zawsze był gotów nieść pomoc innym. W 1979 r. na świat przyszła córka Kasia. Mąż w tym samym czasie złożył papiery do Polskich Linii Oceanicznych, gdzie czas oczekiwania na kontrakt był długi.
Brat Andrzej początkowo pływał na kutrze z tatusiem, jednak „prywatka” dawała większe pieniążki, więc stał się współarmatorem kutra drewnianego ŁEB-49. Tragiczna śmierć 4 października 1980r., która spotkała brata na drodze Lębork – Łeba, przerwała i zmieniła wszystko.
Nadeszła wiadomość z PLO – pozytywna. Niestety, stwierdziłam, że tak długa rozłąka nie dla mnie. Mąż pozostał w Łebie. W 1981 roku przyszedł na świat syn Łukasz. Mąż wraz z kolegą A. Zasuwikiem przejęli kuter brata i tak powoli pływali. Nie były to najlepsze lata i odsprzedali kuter. Mąż nadal brał czynny udział w akcjach BSR. Najgorsze wspomnienia pozostały z akcji zimowych.
Tatuś ciężką pracą wypracował emeryturę. O swoich rodzicach pozostawionych na gospodarce nigdy nie zapominał. Jeździł wraz z nami dziećmi na żniwa i dalej ciężko pracował. Tak spędzał urlop.
W 1994 roku – rok po śmierci tatusia – na świat przyszedł syn Tomasz. Rodzice mieli 11 wnuków (6 wnuczek i 5 wnuków). Tatuś jako zapalony sportowiec oczekiwał jeszcze rezerwowych zawodników. Syn Łukasz mając 16 lat zapisał się jako ochotnik do BSR. Kiedy syrena portowa wyła w naszym mieszkaniu, a było to przeważnie w nocy, następowały takie czynności:
- Kasia wyrwana ze snu biegła do lodówki po kiełbasę dla psa, aby odwrócić jego uwagę (bo i on strasznie wył, kiedy wyła syrena) i nie obudzić małego Tomasza
- a ja szybko szykowałam ubrania na akcję.
Nadmienię, że nasz pies Sambo był także związany z BSR. Był synem przepięknej suczki Daszy, która należała do chłopaków z BSR i także brał udział w ćwiczeniach.
Morze każdego dnia było i jest z nami, a my z nim. Syn Łukasz założył rodzinę, córka Kasia także, a najmłodszy Tomasz wybrał naukę w Szkole Morskiej w Darłowie. Tym samym ten najmłodszy wnuk, które tatuś już nie doczekał, spełnia jego zamiar nauki w szkole morskiej. Starszy syn Łukasz w chwili obecnej pracuje zawodowo jako ratownik w Morskiej Służbie Poszukiwania i Ratownictwa. Mąż ze względu na stan zdrowia od kilku lat wycofał się z ochotnika BSR, ale nie pozostaje obojętny na głos syren.
Szkoła Morska w Darłowie (motto tej szkoły zapożyczyłam na tytuł artykułu) jako jedyna posiada swój statek m/s Franciszek Zubrzycki. Tomasz, chcąc wypracować więcej godzin na statku, odbywa praktykę na m/s Huragan w Łebie. W trakcie rozmowy z kierownikiem od praktyk ze szkoły, zapytana „czy pani nie boi się o syna, to jest statek ratowniczy, szybkość jednostki, itp…” odpowiedziałam: Proszę pana, kiedy wyje syrena portowa morska mija kilkanaście sekund i nikogo nie ma w domu; mąż, synowie, córka – wszyscy chcą nieść pomoc potrzebującym i ja nie mogę im tego zabronić. W słuchawce zaległa cisza, więcej pytań kierownik praktyk nie miał.
Tak wychowali mnie rodzice, tak wychowaliśmy z mężem dzieci i myślę, że tak zrobią dzieci wobec wnuków i dalej…
14 kwietnia tego roku w hali sportowej odbyła się TALLENTIADA 2013 o tematyce „Morska przygoda”. Na zaproszenie dyrekcji naszej Szkoły Podstawowej przyjechała KOMPANIA HONOROWA Zespołu Szkól Morskich w Darłowie wraz z dyrektorem tej szkoły oraz tamtejsi uczniowie, a pośród nich syn Tomasz. Wspaniale się zaprezentowali. Koleżanka zadała mi pytanie – Dumna jesteś? – Tak – odpowiedziałam. – Bo ta młodzież coś sobą reprezentuje: dyscyplinę, współpracę, szacunek do munduru. A poza tym byliśmy obecni całą rodziną. Miałam ich wszystkich w zasięgu oczu. Szczególne zaangażowanie miała córka Kasia. Głowna scena to jej pomysł, jej dekoracja, którą sama zrobiła. Wnuczka Antosia wraz z przedszkolakami była marynarzem i bujała ŁEB-1. Najmłodszy z rodziny Franciszek, chcąc być bliżej sceny, wyrwał się rodzicom i usiadł przed wszystkimi na podłodze.
Tematyka “droga morska” zawsze będzie obecna wśród nas, bo mieszkamy i żyjemy tu.
A morze jest i będzie z nami.
Kochany Tatusiu, Kochana Mamusiu! Kiedyś na wspólnej drodze spotkamy się ponownie. Będziecie WY, Elżunia, Andrzej, Jola, Bożenka… Ale jeszcze nie teraz!