Rodziny Jasińskich i Kowalczyków

Moi rodzice Janina i Roman Jasińscy poznali się i pobrali po zakończeniu wojny w 1945 roku w Lublinie, rodzinnym mieście matki. Ojciec pochodził ze Lwowa.

W 1946 roku wyjechali na „ziemie odzyskane” i zatrzymali się w Lęborku. Ojciec podjął pracę w magistracie.

Ja przyszłam na świat w 1947 roku, a po mnie czworo rodzeństwa: Marek, Anna, Włodek i Krystyna. Mama zajęła się wychowywaniem dzieci.

Od 1954 roku, przez kilka lat, mieszkaliśmy w Nowęcinie. Dzieciństwo upływało nam beztrosko i wesoło, choć dość biednie, jak to w tamtych czasach bywało. W 1958 roku przeprowadziliśmy się do Łeby i zamieszkaliśmy przy ulicy Bieruta (dziś 11 Listopada).

Ojciec pracował w ośrodku wczasowym „Orbis” przy ulicy Turystycznej. W Łebie ukończyłam szkołę podstawową. Któż ze starszych mieszkańców nie pamięta nauczycieli z tamtych lat : panów Wolańskiego i Wojciecha Gabrysia, pań Ireny Hilla i Teresy Trylewicz czy państwa Kowalskich? Wszystkich miło wspominam, a najbardziej polonistkę i moją wychowawczynię Panią Irenę Hilla.

Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Lęborku w roku 1965 podjęłam pracę w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Łebie. Pierwszym moim szefem był Pan Stefan Chmielarz. Pamiętam, jak prawie codziennie rano objeżdżał Łebę służbowym rowerem i sprawdzał, jak miasto funkcjonuje i czy wszystko jest w porządku. Sekretarzem Urzędu była Pani Urszula Gieryk, kobieta energiczna i pracowita, a główną księgową Pani Monika Klein.

Pamiętam niektórych radnych z tamtego okresu : panów Bączkiewicza, Burzyńskiego, Wawra, Skrzybalskiego, panią Sokólską oraz przewodniczącego rady Zbigniewa Kowalewskiego.

Łeba była wtedy małym miastem, zabudowanym prawie samymi przedwojennymi domami. Pamiętam, jak codziennie wieczorem żołnierze WOP konno bronowali brzeg plaży, aby rano sprawdzić czy w nocy z morza nie przedostały się wrogie elementy.

Pracując w 1967 roku jako referent rolny, organizowałam zbiórki stonki ziemniaczanej z plaży, prawdopodobnie podrzucanej w dużych ilościach przez Amerykanów. Ciekawostką jest fakt, że organizowaliśmy szkolenia dla rolników na temat hodowli zwierząt gospodarskich i uprawy zbóż. W Łebie było wtedy około 20 rolników. Przejściowo należały do nas też wsie Żarnowska i Nowęcin.

Jednym z rolników był Pan Marian Wilmont, który odziedziczył gospodarstwo po rodzicach. Pamiętam taką śmieszną historię, która wydarzyła się w czasie stanu wojennego. Wtedy w sklepach były puste półki, nie było towaru. Pewnego dnia dowiedziałam się w pracy, że do sklepu spożywczego przy ulicy Powstańców Warszawy „rzucili” towar. W tamtym czasie nie było ważne co. Po cichu wyszłam z pracy, żeby skorzystać z okazji i coś kupić. To był sezon letni. Pod sklepem stała duża kolejka. Stanęłam na końcu. W pewnym momencie zauważyłam Pana Wilmonta. Ten jak mnie zobaczył, to na cały głos krzyknął: „Pani Sylwio! Czy to Pani te krowy ubezpiecza? To niech mi Pani jedną skreśli, bo mi zdechła”.

Od 1970 roku kontynuowałam pracę w Urzędzie Miasta na stanowisku inspektora do spraw wymiaru podatków i opłat lokalnych. Równolegle pełniłam funkcję zastępcy kierownika USC. Przez kilka lat pracowałam z Panem Leonardem Rybakowiczem przy podatku dochodowym.

W międzyczasie moje rodzeństwo pokończyło szkoły średnie w Lęborku. Troje z nich zostało w Łebie, a najmłodsza siostra zamieszkała we Wrocławiu. Siostra Anna wiele lat przepracowała w Banku Spółdzielczym, a brat Marek na stoczni w „Rybmorze”.

W roku 1973 wyszłam za mąż i po czterech latach urodził się syn Grzegorz. Mój mąż Zdzisław pracował na stoczni w spółdzielni „Rybmor”, a później przeszedł na własną działalność.

Miasto się rozwijało, a mnie przybywało pracy. Naczelnicy miasta zmieniali się często. Aż przyszedł rok 1989. Cieszyłam się, jak prawie wszyscy, że nastanie demokracja, choć docierały też głosy, że wraz z nią przyjdzie do nas „wilczy kapitalizm”. Po chwilowym chaosie system się ugruntował i nastały czasy stabilizacji i wzrostu gospodarczego. Miasto wypiękniało i powiększyło się znacznie.

W 2002 roku, po przepracowaniu 37, lat przeszłam na zasłużoną emeryturę. Wszystkich moich szefów i współpracowników pamiętam i mile wspominam.

W 2005 roku zmarł mąż Zdzisław. To był bardzo trudny okres w moim życiu. W 2009 roku po skończeniu studiów i kilku latach pobytu za granicą wrócił do domu syn Grzegorz, który otworzył własną działalność gospodarczą. Doczekałam się wnuczki Nataszy.

W roku 2012 przeszłam bardzo poważną operację, z której wyszłam obronną ręką. Bóg dał mi szansę na dalsze życie, którą staram się dobrze wykorzystać.

Obecnie moje życie związane jest w dużej mierze z uczestniczeniem w organizacjach, w których emeryci się spełniają: Caritas, Związek Emerytów „Niezapominajka”, zespół „Jantar” i Uniwersytet Trzeciego Wieku. Czynne życie emerytki, spotkania, wycieczki, podróże do teatru i udział w zespole „Jantar” dostarczają mi energii i satysfakcji, by żyć szczęśliwie w tym pięknym mieście.

Ojciec zmarł w 1991 roku, mama w 1997, a siostra Anna w 2010. Są pochowani na cmentarzu w Łebie.