Dziadek Franciszek Ksyt pochodził z terenów łódzkich. Po śmierci żony przeprowadził się do wsi Wołczyny (lubelskie), a potem wyjechał na Ukrainę. Dowiedział się, że są tam rozdawane ziemie i uznał, że będzie to dobre miejsce do osiedlenia się. Dziadek pracował w kamieniołomach. Na Ukrainie w Berestowcu urodziła się moja mama Janina.
Janina Raudo z domu Ksyt miała czterech braci: Franciszka i Eugeniusza, Janka, przyrodniego brata Stanisława i Mariana oraz siostrę Bronkę. Była świadkiem, jak Ukraińcy palili wsie. Stanisław ożenił się z Ukrainką i ta ostrzegła rodzinę, że Ukraińcy chcą spalić Polaków. Dziadkowie już wtedy nie żyli. Mama wraz z braćmi uciekła z Berestowca. Rodzina przyjechała na tzw. ziemie odzyskane. Początkowo mama zamieszkała w Lędziechowie, a w 1945 lub 1946 roku przyjechała do Łeby. W Łebie zamieszkali także Franciszek i Eugeniusz, a Stanisław zamieszkał w Żarnowskiej. Mama pracowała przy rybach i w rozlewni piwa, a później opiekowała się przyszłymi teściami. W ich domu poznała Aleksandra i ta znajomość zakończyła się małżeństwem.
Dziadkowie Jan i Paulina Raudo mieszkali w Nowej Wilejce. Dziadek Jan był kolejarzem, a babcia prowadziła dom. Dziadek bardzo dobrze zarabiał i stać go było na to, żeby wykształcić dzieci. W tym czasie na Ukrainie był wielki głód i dziadkowie wyjechali z Nowej Wilejki do Słowiańska(Ukraina). Tam w 1920 roku urodził się mój tata Aleksander. Kiedy minął głód, rodzina powróciła do Nowej Wilejki. Tata miał dwóch braci: Wiktora i Mieczysława oraz siostrę Walerię. Wiktor był architektem. W 1941 roku został rozstrzelany przez NKWD. Mieczysław był kolejarzem. Ciocia Waleria ukończyła historię na Uniwersytecie Wileńskim. Za działalność w AK została w Wilnie skazana, ale AK zorganizowało jej ucieczkę do Polski. Ciocia przekazała rodzinie, żeby ona także opuściła Litwę.
Dziadkowie zatrzymali się w Olsztynie, gdzie mieszkał wujek Mieczysław. Ciocia w tym czasie ukrywała się. Tata chciał przyjechać nad morze do Gdyni lub Gdańska, ale podczas podróży przespał Trójmiasto i w ten sposób trafił do Łeby.To był rok 1945. W tym czasie w Łebie było pełno pustych domów. Tata wybrał dom przy ulicy Kościuszki 115, ponieważ było tam duże gospodarstwo. W domu tym mieszkali jeszcze starzy Niemcy, którzy w czasie wojny stracili jedynego syna. Traktowali tatę bardzo dobrze. Później wywieziono ich z Łeby i kontaktu z nimi już nigdy nie było. Do Łeby tata ściągnął swoich rodziców. Przyjechała także ciocia Waleria. Tata chciał wstąpić do seminarium. Złożył nawet dokumenty w seminarium diecezjalnym w Gorzowie Wielkopolskim, ponieważ uważał, że w dobrej rodzinie powinien być ksiądz. Podczas podróży do seminarium ciocia zaczęła wypytywać tatę, czy wie, co to znaczy być księdzem i czy podobają mu się kobiety. Na co tata odpowiedział, że podoba mu się Marysia z Łeby. Ciocia stwierdziła, że nie ma po co jechać do seminarium i wrócili do domu.
Tata zatrudnił się przy budowie drogi z Łeby do Lęborka. Potem poznał Hokuszów i zaczął wypływać z nimi w morze. W Łebie tata poznał swoją pierwszą żonę Marię Miakisz, która pracowała w aptece u pani Reiffowej. Zmarła ona wraz z dzieckiem podczas porodu. Miała 20 lat.
Do opieki nad rodzicami tata zatrudnił Janinę Ksyt, która w 1958 roku została jego żoną. Wspólnie mieli czworo dzieci: córki – Urszulę, Irenę i Marię oraz syna Tadeusza. Mama zajmowała się gospodarstwem, a tata był rybakiem. W 1968 roku tata zginął na morzu. Łódź rybacka, na której wypłynął razem z panem Marianem Koszem, zderzyła się z większym kutrem. Niewielka łódź taty poszła na dno. Uratował się tylko pan Kosz. Po tym wypadku ciała taty nie odnaleziono. Po roku dowiedzieliśmy się, że jest pochowany w Gdańsku-Rozewiu. Mama rozpoznała tatę po zdjęciu i po rzeczach osobistych. Rodzina ekshumowała zwłoki i tata został pochowany na cmentarzu w Łebie. Mama pozostała sama z małymi dziećmi. W wychowywaniu nas pomagała jej ciocia Waleria, która powróciła do Łeby po odbyciu kary w więzieniu Fordon w Bydgoszczy. Przez to, że siedziała w więzieniu, ciocia nie mogła nigdzie znaleźć pracy. Uważano ją za wroga socjalizmu. Zatrudnił ją pan Edward Chaciej w Państwowym Gospodarstwie Rybackim. Pracowała tam jako księgowa aż do emerytury. Przed śmiercią wystąpiła do sądu z prośbą o rehabilitację i uzyskała ją. Zmarła w 1997 roku.
Mama przez cały czas prowadziła gospodarstwo. Pomagał jej w tym brat Tadek. Była to ciężka praca. Nieraz namawialiśmy ją, żeby zrezygnowała, ale nie chciała. W końcu gospodarka jakoś sama się rozwiązała. W podwórzu zbudowałyśmy dom, a w nim założyłyśmy przedszkola. Wcześniej przez 16 lat pracowałam jako wychowawca w starym przedszkolu przy ulicy Kościuszki. W 1995 roku założyłam przedszkole „Bursztynek”, a rok później moja siostra Maria przedszkole „Pinokio”. Mamę zabrałyśmy do siebie. Mieszkała z nami jeszcze 7 lat. Zmarła w 2014 roku. Rok wcześniej zmarł nasz brat Tadeusz. W starym domu mieszka siostra Urszula, która pracuje jako położna w szpitalu w Wejherowie.