Na morze to ja poszedłem tylko po to, żeby je przepłynąć. Przecież nie mogłem przeskoczyć, bo było za daleko — powiedział nam Jan Staśkiewicz. W roku 1958 uciekł on kutrem z Łeby do Danii, wrócił, gdy wypracował duńską emeryturę, a Polska odzyskała wolność.
Pochodzi z Leszna pod Warszawą. W czasie wojny dwukrotnie złapany przez Niemców dwukrotnie im uciekł, raz aż spod Berlina. Wracałem jak kot na dawne miejsce— mówi. Do Łeby trafił w roku 1954 jako pracownik pogłębiarki “Hydra”. Z żoną i trójką dzieci zamieszkali przy ul.PZPR (za Niemców i zaraz po wojnie była to ul. Rynkowa, obecnie Powstańców Warszawy). Z pogłębiarki poszedł na rybaka, ukończył kurs szyprowski. Długo jednak nie popływał, bo zabrano mu wkrótce zezwolenie. Proponowali mi partię —mówi — ale odmówiłem. Ja lubię grać w otwarte karty. Co z tego, że z wierzchu będę czerwony, jak w środku jestem inny? Przez rok remontował pompy, gdy jednak zabrakło szyprów —wrócił na morze, mocno już pilnowany przez łebskich stróżów ludowego (nie)ładu. Miałem w Lęborku znajomego kapitana w WOP-ie, nie zwierzałem się jemu ze swoich zamiarów, ale on je wyczuł, bo powiedział mi: – Jak masz coś robić, to rób, bo widzisz, co się tutaj robi. I zrobiłem, nie mówiąc nic nawet żonie. Dopasowałem załogę na Łeb-2.- płynęli ze mną Stanisław Stańczykowski i Stefan Gołaszewski. Stańczykowski nie zamierzał uciekać, tylko my dwaj. Zrobiliśmy to w marcu 1958, na Józefa.
W Danii uciekinierów najpierw przymknięto dla sprawdzenia, później zaś skierowano do obozu dla uchodźców za Kopenhagą. W obozie przeważali Węgrzy, bo było akurat po rewolucji węgierskiej. Trudno mi było tam wytrzymać, Węgrzy ostro pili, pędzili bimber, to była jedna wielka granda. Co jakiś czas obóz wizytowała policja i z jej pomocą opuściłem tamto miejsce. Stefan Gołaszewski został (po jakimś czasie wrócił do Łeby okoliczności jego powrotu, a później tragicznej śmierci nie są dla mnie do dzisiaj jasne). Przez trzy miesiące byłem w Esbiergu, mieście rybackim podobnym do Łeby. Opieka duńska opłacała wskazane przez siebie miejsce pobytu, zapewniali kieszonkowe, jednak dla mnie nie było możliwe wytrzymać dłużej bez pracy. Na swoją rękę pojechałem do Kopenhagi, wynająłem prywatnie pokój i szukałem jakiegoś zaczepienia. Było ciężko, opieka odmówiła dalszych świadczeń, bo odrzuciłem wegetację na ich zasiłku. W determinacji zgłosiłem się na policję i powiedziałem, że teraz to mi już pozostaje tylko kraść. Duński policjant dał mi 50 koron, radził wytrzymać bez kradzieży i zgłosić się do nich ponownie za kilka dni. I udało się, dostałem pracę jako mechanik, pod miastem. Wkrótce zaś pracowałem w samej Kopenhadze: 7 lat w stoczni, a później kolejno przy aluminium i papierze, w fabryce papierosów i — do emerytury— w fabryce medykamentów.
Pierwszą próbę sprawdzenia swojej sytuacji w ojczyźnie podjął po trzech latach. Znajomym jadącym do Polski dał list do rodziny z prośbą o jego wrzucenie do skrzynki w Polsce. Prawie natychmiast po tym w całym kraju ukazały się listy gończe za Staśkiewiczem. Dziesięć lat po ucieczce udał się do polskiej ambasady w Kopenhadze, przezornie biorąc ze sobą duńskiego kolegę. Co, znalazł pan wreszcie Polską ambasadę — powitał go urzędnik. — Może pan teraz jechać do Polski, ale czeka tam pana 18 latek. Nie pojechał. Dzieci zaczęły przyjeżdżać do niego z początkiem lat 70. na zaproszenia formalnie wysyłane przez obce osoby z Danii.
Do Polski po raz pierwszy przyjechał dopiero po odzyskaniu przez kraj wolności, gdy prezydentem był już Lech Wałęsa. Ma duński paszport, duńską emeryturę i mieszkanie w Kopenhadze. Przez pięć lat smakowała duńskiego życia z mężem Pani Staśkiewicz. Teraz oboje żyją w Łebie, a Pan Jan do Danii jeździ dwa razy w roku, aby wypełnić minimum formalności koniecznych dla zachowania świadczeń.
Życie jest piękne— mówi mając 79 lat i dwa zawały za sobą.— Życie jest piękne, trzeba tylko umieć je uszanować.
Nam zaś nasuwają się refleksje i pytania o wartość rodziny, pracy, wolności, ale też i o zwykłą uczciwość w nakładaniu “barw ochronnych”
— wówczas przed laty i dzisiaj. W życiu osobistym i wspólnotowym. Czy moje — nasze wybory i decyzje nie powodują ucieczki innych, ucieczki niekoniecznie fizycznej, do symbolicznej Danii?