Mój ojciec Franciszek Stachewicz urodził się 10.03.1907 roku w domu Stanisławy i Laurencjusza. Mój dziadek miał zakład szewski w Chełmnie Pomorskim. Ojciec miał liczne rodzeństwo. Siostry Maria i Zofia wyszły za mąż za Niemców i przeprowadziły się do Berlina. Brat Alojzy był w obozie w Auschwitz. Po wojnie otworzył w Chełmnie zakład elektryczny. Kolejny brat Jan był utalentowanym muzykiem. Siostra Marta mieszkała w Tczewie i prowadziła sklep modniarski, a Irena z rodziną mieszkała w Chełmnie. Byli jeszcze bracia Zygmunt i Marceli.
Ojciec zajmował się handlem. Prowadził w Tczewie sklep z materiałami. Przed wybuchem wojny wraz z żoną Salomeą i dziećmi wyprowadził się do Warlubia, aby zapewnić bezpieczeństwo rodzinie. Było nas pięcioro dzieci: córki Teresa i Maryla oraz synowie: Lech, Ryszard i Edward. Ojciec w czasie wojny został przymusowo wcielony do wojska niemieckiego. Z niewoli niemieckiej wrócił do domu w 1945 roku. Jednak przebywał w nim tylko trzy dni, gdyż zachorował na tyfus plamisty i brzuszny. Zmarł 8.06.1945 roku w szpitalu w Świeciu. Tam też został pochowany. Na pogrzeb zdążyła dotrzeć tylko nasza mama z bratem Lechem i siostrą Marią
Moja mama Salomea Stachewicz z domu Urbanowicz urodziła się w 1904 roku w Głębokim ( poznańskie). Była córką właściciela dużego gospodarstwa rolnego w Polaszkach koło Kościerzyny. Miała liczne rodzeństwo. Siostra Rózia mieszkała po ślubie w Sopocie. Była żoną wojewody gdańskiego. Siostra Maria z mężem posiadała dwie drogerie w Kościerzynie. Najstarszy brat Kazimierz przejął po ojcu gospodarstwo. Siostra Zofia mieszkała w Gnieźnie z mężem kolejarzem. Byli jeszcze siostra Helena i brat Jan. Salomea była najmłodsza w rodzinie. Ukończyła szkołę dla panien w Poznaniu, gdzie uczyła się gotować i szyć.
Po śmierci ojca wyjechaliśmy na tzw. ”ziemie odzyskane”. Mama zajęła gospodarstwo rolne na kolonii koło Sarbska, w którym nadal mieszkała i pracowała rodzina niemiecka, czekająca na powrót syna z wojny. Przez dwa lata żyliśmy zgodnie z Niemcami na gospodarstwie. Matka znała język niemiecki i nawet broniła ich przed Rosjanami. Wysmarowała mieszkanie cuchnącą substancją, co oznaczało, że tutaj jest tyfus. Rosjanie strasznie się go bali. Po wyjeździe niemieckiej rodziny przeprowadziliśmy się do Łeby, gdzie mama otrzymała połowę domu przy ulicy Świerczewskiego (dziś Nowęcińskiej). Po latach Niemcy przyjechali na kolonię w Sarbsku obejrzeć dom. Zabrali wtedy wcześniej ukryte złoto. Matka otrzymała po ojcu rentę i trochę pracowała w Centrali Rybnej. Brat Lech wyjechał do wujka do Chełmna. Tam uczył się na elektryka. Elektryfikował Chełmno i okoliczne wsie. Jednak były jakieś kłopoty z władzami, więc wujek zlikwidował zakład i przeniósł się do Gdyni. Wtedy Lechu przyjechał do Łeby. Teresa i Maryla przebywały u ciotki Marty w Tczewie.
Najstarszy brat ojca Marcel Stachewicz przeszedł całą Syberię, aby powrócić do Polski. Odnalazł moją matkę w Łebie i tutaj przyjechał. Zamieszkał przy ulicy Powstańców Warszawy.
Ja urodziłem się w Warlubiu 1 kwietnia 1940 roku jako czwarte dziecko w rodzinie. Szkołę podstawową ukończyłem w Łebie.
Do wojska poszedłem w 1960 roku do Braniewa. Po powrocie z wojska zacząłem pływać na kutrze u Pana Piotra Strzegowskiego. W 1963 roku po kolizji na morzu zostałem bezrobotnym. Matka nie chciała, żebym dalej pływał, ale po roku wróciłem do rybołówstwa. Przez krótki czas pływałem w Górkach Wschodnich w Gdańsku, a w maju 1964 roku rozpocząłem pracę w Spółdzielni X-lecia PRL w Łebie, a potem w „Rybmorze”. Po upadku „Rymboru”, ponieważ miałem ukończony kurs szyprów I stopnia, zacząłem pływać na statkach pasażerskich oraz wypływałem w morze z wędkarzami. W 1995 roku przeszedłem na emeryturę.
W 1967 roku ożeniłem się. Mam córkę, która mieszka z mężem i synem w Pabianicach oraz syna, mieszkającego z żoną i córkami w Łebie. Syn poszedł w moje ślady i został rybakiem. Obecnie pływa na jednostce, która obsługuje nurków i wędkarzy. Brat Lech i siostra Maryla już nie żyją. Siostra Teresa mieszka w Tczewie. A w Łebie – poza mną – jest jeszcze brat Edward z rodziną.
dop. red. 10 grudnia 1963 roku na łowisku „N9”, 33 mile od latarni morskiej Czołpino, płynący pod balastem z Karlshamn do Gdyni duński drobnicowiec Sirpa Dan staranował stojący na kotwicy kuter Łeb 47. Trzydzieści dwie minuty po zderzeniu piętnastometrowy „drewniak” zatonął. Szyper Piotr Strzegowski, rybak Ludwik Grym, starszy rybak Jan Hlinovsky oraz praktykant Ryszard Stachewicz, znaleźli schronienie na pokładzie frachtowca, który wyziębionych rozbitków zabrał do Gdyni. Statkiem dowodził kapitan Niels Jorgen Teft, a jego zastępcą był – pełniąc w chwili kolizji wachtę – pierwszy oficer 31-letni Frank Lydolff.
Informacja z książki: Ryszard Leszczyński – „Tragedie rybackiego morza”, Gdańsk 2006

Ryszard Stachewicz z mamą Salomeą i siostrą Teresą.