Pani Lidia Malinowska

Lidia Malinowska

Do Mapy Łebian udało mi się namówić panią Lidię Malinowską, do której zawitałam, jak się mówi potocznie, „z marszu”, bez zapowiedzi. Zostałam przyjęta życzliwie i z wielkim zainteresowaniem słuchałam historii życia pani Lidii.

Lidia Malinowska urodziła się 26.11.1928 roku na Litwie w miejscowości Ploriszej, powiat Szakej. Jej rodzicami byli Marta i Albertus Pliczuwajtis. Tata służył w wojsku carskim. Rodzice posiadali duże gospodarstwo, więc było co robić. W 1939 roku wybuchła II wojna światowa. W 1941 roku cała rodzina uciekła do Niemiec i tam ojciec podpisał obywatelstwo. Następnie rodzina powróciła na Litwę, jednak z gospodarstwa nic nie pozostało.

W wieku 20 lat pani Lidia znalazła się w Polsce. Tu poznała swojego pierwszego męża i w 1948 roku wzięli ślub cywilny. Z panny Lidii Pliczuwajtis została panią Lidią Uchman. Wtedy też podpisała obywatelstwo polskie. W 1951 roku w Stowięcinie wzięli ślub kościelny. W prezencie ślubnym młodzi otrzymali od księdza obraz Serce Pana Jezusa. Pomimo wielu zawirowań w życiu obraz ten jest z panią Lidią do dzisiaj.

W 1968 roku po rozstaniu z Władysławem Uchmanem, pani Lidia przyjechała „w ciemno” do Łeby. Pierwszą pracę dostała w ośrodku „Górnicza Radość” (obecnie „Górniku”). Po zakończeniu sezonu letniego nie było już pracy, ale jak mówi pani Lidia, Pan Bóg tak pokierował jej losem, że dostała pracę w Urzędzie Pocztowym, jako listonoszka. Przez doręczanie listów i emerytur poznała swojego przyszłego męża Romana Malinowskiego, z którym spędziła swoje szczęśliwe lata. W 1972 roku wzięli ślub cywilny, a w 1983 roku ślub kościelny. Pan Roman pożegnał się z nią na wieczność w 1999 roku i została sama.

Pani Lidia nie należy do osób rozpamiętujących, co było dobre, a co złe. Z właściwym sobie humorem mówi, że raz się urodziła, a dwa razy była ochrzczona z wiary protestanckiej na katolicką. Z uśmiechem mówi, że ma pięć zawodów: praca na gospodarstwie, sprzątaczka, doręczyciel pocztowy, dozorca i znów sprzątaczka w PIM, dokąd dreptała na piechotę dzień w dzień bez względu na pogodę.

W tygodniu i niedzielę, obowiązkowo z poduszeczką w reklamówce, aby było na czym siedzieć, szła do kościoła dopóki zdrowie pozwalało. Teraz już niestety nogi odmawiają posłuszeństwa, ale sumując swoje nielekkie życie powiedziała co cytuję:
„Pan jest moi pasterzem, niczego mi nie braknie i nic mi nie brakuje. Słucham tylko głosu Boga, a nie ludzi. Pan Jezusek całe życie się mną opiekuje. Urodzona na Litwie, wychowana w Niemczech, a umrę w Polsce. Panie Jezu niech się stanie wola Twoja”.

Pani Lidziu, każda praca jest dobra, o ile jest dobrze wykonywana, a na szczęście też trzeba pracować. Pani sobie zapracowała.

„Człowiek, który wie, co ześlą mu Nieba, nie zna żalów ni troski wszelakiej”.

Ten aforyzm pasuje do Pani. Życzę zdrowia i wiele łask Bożych.