Niemal wszyscy mając… dziesiąt lat stwierdzamy, że coś nam bezpowrotnie umknęło. Zaganiani, zajęci troskami dnia codziennego i wychowaniem dzieci nie mamy czasu spojrzeć w przeszłość i ocalić od zapomnienia czasu minionego. Gdy zapragniemy wrócić do naszych korzeni okazuje się, że nieubłagane prawa biologii zazwyczaj pozbawiają nas tej możliwości: odchodzą od nas nasi seniorzy zabierając ze sobą na zawsze część naszej tożsamości. Pamiętamy ich opowieści ciągle przez nas przerywane, bo jesteśmy zmęczeni, bo co nas to obchodzi.. Po czasie pozostaje swoiste poczucie winy, że nie chcieliśmy słuchać, że byliśmy tak nieroztropni. Pozostały jeszcze pożółkłe fotografie, na których nie potrafimy już rozpoznać twarzy. I nikt nam w tym nie pomoże, bo wszyscy tutaj jesteśmy przybyszami z różnych stron Polski. Najstarsi stażem łebianie mieszkają tu zaledwie od 56 lat, w historii to tylko chwila. Nawet ludność kaszubska naszego miasta to też przybysze. Zadbajmy więc o to, abyśmy żyli w pamięci naszych potomków i znali przeszłość naszego uroczego miasteczka.
Dzisiaj przedstawiamy wspomnienia Pani Ali Hadrysiak, która przybyła do Łeby w 1948 r. i w 1950 podjęła pracę w przedszkolu, po złożeniu przyrzeczenia służbowego w Powiatowej Radzie Narodowej w Lęborku. Ton odnośnego pisma urzędowego jest charakterystyczny dla tamtych czasów: “Celem złożenia przyrzeczenia służbowego zgłosi się obywatelka u mnie, w terminie i pod rygorem przewidzianym w art. 13 ust. o stosunkach służbowych nauczycieli..’.’
W 1945 r. przybył do Łeby pierwszym transportem z Lidy k/Wilna Józef Hadrysiak, kombatant, były członek AK. Po kilku latach pobytu, gdy kawalerskie życie już go zmęczyło, zwrócił uwagę na młodą nauczycielkę Alę, “zaiskrzyło” między nimi i w 1949 r. przysięgali sobie w tutejszym kościele. Zgodnie z wolą teściowej ślub brali rodzinnie, bowiem za mąż wychodziła również siostra Józefa. Pani Ala doskonale pamięta, że gdy Wanda podchodziła do ołtarza przygasła świeca, a rozbłysnęła ponownie, gdy sama podchodziła do ołtarza. Zły znak, zły los. Wkrótce Wanda zmarła osierocając córkę.
Młodzi Hadrysiakowie zamieszkali przy ul. Kościuszki 78 razem z rodzicami. Po wojnie teściowie mieszkali jakiś czas z Niemcami, poprzednimi właścicielami domu. Teść był tutaj pierwszym sołtysem. Łeba była wtedy zapyziałym miasteczkiem, o byciu stolicą nikt z mieszkańców nie marzył, bo główną arterią czyli ulicą Kościuszki dumnie wędrowały krowy wypędzane na pastwiska. Głównym źródłem utrzymania była wtedy praca na roli. Część domów nie miała instalacji wodociągowej, przy ulicach stały ręczne pompy. Rybołówstwo było w powijakach, zaledwie kilka łodzi rybackich, na których pływali panowie Miakisz, Jurczyk, Detlaff, Kiliński. Funkcjonowała centrala rybna zatrudniająca ok. 50 osób, majstrem był tam Niemiec o nazwisku Dorsz. Urząd Miejski mieścił się przy ul. Kościuszki 48, w obecnej siedzibie urzędu stacjonowali radzieccy żołnierze. Władza dbała o kształtowanie proletariackiej świadomości między innymi poprzez sieć kołchoźników ( były to głośniki emitujące jedynie słuszną stację radiową poprzez napowietrzną linię przesyłową z centrali do budynków). System miał tę zaletę, że Wolnej Europy to nie odbierało. Zlikwidowano to studio radiowe chyba pod koniec lat sześćdziesiątych.
Pani Ala przeżyła z mężem 50 lat . Ich dzieci i wnuki przyjęły chrzest w tutejszym kościele, z którym nasza rozmówczyni jest bardzo związana. To zresztą zrozumiale, bo dla większości z nas jest to miejsce szczególne, gdzie niektórzy przez dziesiątki lat w skupieniu i na modlitwie przeżywali swe wzloty i upadki.
Wspominając tamte czasy Pani Ala mówi, że pomimo trudności i niedostatku ludzie wówczas byli jednak życzliwi i pogodni.